Wojt - znany i lubiany gracz, który ostatnio przeżywa szczyt formy (na 3 z 4 dużych turniejów, na jakich ostatnio był, zajmował miejsce na podium). Zdecydował się napisać relację i opublikować ją na moim blogu, czym jestem bardzo mile zaskoczony i czuję się tym zaszczycony. Oto relacja Wojta, miłego czytania:
"Pierwszy warszawski regionals na tyle mi się podobał, że postanowiłem zdać wam z niego dłuższą relację.
Najpierw powiem parę słów o talii. Pierwotna wersja tego decku powstała
już na koniec grudnia 2013, kiedy to w Iławie mieliśmy turniej, na
którym graliśmy tylko neutralnymi stolicami. Postanowiłem złożyć coś
fajnego, co będzie grało na grubasach, więc do talii automatycznie
wlecieli Grimgor i Bloodthirster, kolejny w kolejce był Monster of the
deep (który genialnie stopował skaveny). Wziąłem też, oczywiście,
nieumarłych twardzieli: Lorda upiorów, Wampira i Akolitę. Stawkę
uzupełnili: bardzo silny i uniwersalny Mannfred von Carstein i Gruby
szczur (ze swoim 5 w plecach i dwoma młotkami pasował do reszty).
Ostatecznie wyszło, że nie miałem w talii żadnej jednostki z HP poniżej 3
i tylko 5 kopii z nadrukowanym jednym młotkiem, reszta powyżej – jest
grubo w rzeczy samej. Co było powodem nagromadzenia takiej masy koksów?
Przede wszystkim to, że widziałem pincet sposobów na ich wystawienie:
Inwokacja Neheka była właściwie moją inspiracją do stworzenia tej talii,
stary poczciwy Raise dead miał ogromne pole do popisu już od pierwszej
tury, dzięki Innowacji (Grimgor lub Bloodek za 4 to dość promocyjna
cena), Rip też bardzo fajnie się sprawdzał (szczególnie z
Bloodthirsterem). Kolejnym elementem, który idealnie współgrał z
grubasami był Akolita – musiałem mieć naprawdę dużego pecha, jeżeli ten
gość miał poniżej 3 młotków, a 7-9 kasy w drugiej turze to, z Akolitą w
kingdomie, była norma. Jako wsparcia wybrałem Zamek Drakenhof, który
daje parę fajnych możliwości, Symbol Orki/De – Ripa za 1 zawsze fajniej
się rzucało, Wiochę niczyją bo za 1. Perełką pośród suportów była
wyciągnięta z czeluści klasera, w dawnych czasach podpatrzona od mistrza
Fortepa (Grzybłowcy – kojarzy ktoś???) Zaawansowana inżynieria, która w
Neheku zakochała się od pierwszego wejrzenia. Miałem też eksperymenty,
które wzmagały wcisk, a czasami pozwalały dobrać parę kart więcej.
Wspomniany turniej w Iławie wygrałem w cuglach, przegrywając po drodze
tylko 1 grę. Pomyślałem sobie: fajnie, ale tu nie było Inkruzji,
Seedsów, Lobberów i Rzygów, od których moje grubasy padają jak muchy.
Gra tą talią sprawiła mi jednak tak wielką frajdę, że mimo obaw
postanowiłem zagrać tym na kolejnych turniejach. Zagrałem parę dni
później w Gdańsku i znowu wygrałem turniej, tym razem co prawda po
ciężkich walkach i z jedną porażką (ze słynnymi Skavenami Tobola).
Wniosek był taki, że, ku mojemu zaskoczeniu, talia całkiem dobrze
radziła sobie w normalnym meta. Powziąłem decyzję, że będę ostrzył ten
deck i jak będzie ładnie działał to biorę go na regio. Po kolejnych
szlifach i następnych dwóch tryumfach turniejowych (muszę zaznaczyć, że
ani razu nie trafiłem na chaos), talia była ostra jak maczeta i gotowa
na podbój Twierdzy Warszawa, a jej ostateczna wersja wyglądała tak:
http://deckbox.org/sets/635147
Zmiany
jakie zaszły od prototypu to: Monastyr zamiast Zamku aby trochę
zabezpieczyć się przed kontrolą, wywalenie eksperymentów (musiałem
szanować swoje jednostki), wrzucenie Wzroku Nagasha (który czasami
potrafi ustawić grę) i Hrabiego Włada (bo z monastyrem w kingdomie może
być bardzo irytujący dla oponenta) oraz zamiana Potwora z głębin na
Hydrę (absolutny strzał w dziesiątkę). Mimo dopracowania, talia miała
straszną czope na ryj ze strony chaosu na inkruzji, potwierdzenie: 1:4 w
testach z Melomanem. A chodziły słuchy, że takiego chaosu będzie na
turnieju dużo…
Runda I Selverin DWA 2:1
Pierwsza runda i od
razu przeciwnik z wysokiej półki. Mimo, że ja zaczynałem, to dostałem
na rękę taki szrot, że w pierwszej grze nic nie wystawiłem do 4 tury,
popatrzyłem trochę co tam Selverin ma w decku i poddałem. Druga to już
dużo lepsze wyjście z mojej strony, szybkie wampiry i mocny napór w
końcu dopięły swego mimo potężnej obrony oponenta, który rozbijał moje
ataki pielgrzymkami na Bloodthirstery, My lifem i Valayą. Na ostatnią
grę zostało bodaj nie całe 10 minut. Tym razem Selverin ma kiepski
start, u mnie nieźle, szybko przechodzę do szturmu z nadzieją, że się
uda. Konsekwentnie napieram, przy okazji kontrolując Wampirami,
przeciwnik nie daje rady obronić i na styk udaje się spalić. Szacun dla
Selverina, że nie stalował, mógł trochę dłużej się pozastanawiać i nikt
by mu nie mógł nic powiedzieć, ale zachował się naprawdę w porządku. Już
pierwsze starcie przyniosło sporo emocji, ale to nic w porównaniu do
tego co działo się później.
Runda II Boreas DWA 1:1
Kolejne
dwarfy i kolejny mocny przeciwnik. Szczegółów tych gier za bardzo nie
pamiętam. Pierwsza gra zdecydowanie dla mnie, druga zdecydowanie dla
Boreasa. Na trzecią po raz kolejny było mało czasu. Boreas ma bardzo
słaby start – tylko kanonka w kingdoma (chyba jeszcze nic nie
wyciągnęła, z tego co pamiętam). Ja od razu wampir w przód i czyścimy
krasnoludka. Potem Boreas bardzo długo kontempluje nad swoimi czterema
kartami na ręce, na początku mojej czas się kończy. Zabrakło z dwóch
rund i byłoby moje.
Runda III kowalx DWA 1:1
Trzecia runda,
trzecie dwarfy. No cóż, dobrze, że nie chaos. W pierwszej grze szybko
przejmuję inicjatywę i palę nieco zaskoczonego oponenta. Druga również
układa się po mojej myśli, rozbujałem się niesamowicie był na stole
Wład, był Grimgor, latały Inwokacje (rzucane na pałę i nie wyciągające
niczego). Beztroska skończyła się w momencie gdy zauważyłem, że
przeciwnik, mimo że skontrolowany, nie ma spalonej ani jednej strefy, w
mojej tali pozostało 5 kart, a w następnej turze dobiorę 7. Zaczynamy
decydująca grę, mnie szybko udaje się spalić jedną strefę, potem cisnę
po Queście przeciwnika i wbijam w niego z 10 obrażeń (w międzyczasie
psując Kowalowi SYGa na Kazadora Mannfredem), stoi na dewkach. Na
początku tury Kowala koniec czasu, ja mam dwa kasy i inwokację na łapie.
On nie ma szans mnie spalić. Zwijamy karty. Potem odkrywam 5
wierzchnich kart w talii i oczywiście znajduję tam Grimgora! Czemu nie
rzuciłem tej inwokacji? Nie wiem. Gwar dookoła chyba przyćmił mi umysł.
Runda VI OlaDeo DWA 2:0
Kolejne
dwarfy, tym razem prowadzone przez sympatyczną koleżankę. Jedyna runda,
w której udało mi się odnieść zdecydowane zwycięstwo, czego zasługą
były znakomite starty z Akolity na 9 i 7 kasy, po takiej petardzie na
początek później już jakoś szło. Ułatwieniem było to, że Ola nie znała
większości moich kart i nie wiedziała czego się spodziewać.
Runda V Majesty SKA 1:2
To
co zrobił Majesty w pierwszej grze trochę powiało patolą. W pierwszej
rzucił hordę, misję i spaczeń. W drugiej wywalił drugą misję po czym na
nie po zerówce, jeszcze jedna zerówka gratis, Clanrat do batka, przy
ataku na imprezę wpadł Night runner, a na misjach odpowiednio 4 i 5
żetonów. Szczena mi opada. Majesty dopala kolegę na 8 młotków pali,
ciśnie indirekty. Zagapił się, bo gdyby dopalił za wszystko co miał to
gra zakończyłaby się w drugiej turze… W kolejnej grze udało mi się
otrząsnąć z szoku, a Rafał nie dobrał już takiej imby. Po wyrównanej
walce zostaję chyba na dwóch dewkach i udaje mi się spalić. Trzecia gra
od początku rozwijała się pod dyktando przeciwnika, który szybko spalił
mi jedną strefę i mocno cisnął w drugą, broniłem się dzielnie, dopóki
nie dobrał dwóch eksperymentów w jednej turze.
Runda VI Valathorn DE 2:1
Po
porażce ze szczurami Majesty’ego nie było zmiłuj, żeby zagrać dalej
musiałem wygrać dwie kolejne gry. Tu zaczęły się prawdziwe emocje, które
trwały dla mnie już do końca turnieju. Pierwsza gra nie dawała nadziei
na to, że uda mi się znaleźć w topce. Valathorn zasypał mnie masą
Scoutów i Informantów, którzy bezlitośnie czyścili mi łapę i do społu z
dwoma konwentami spalili mnie w ekspresowym tempie. Nie pomogła nawet
hydra zagrana z ręki. Druga gra, wychodzę standardowo: inżynieria i 1
kabony przyszykowane na Inwokację. Valathorn gra swoje, potem ja
podglądam wierzch i widzę BDK, zostawiam Wąpierza na topie i wzywam
Neheka, który okazał się nieograniczony w swojej łaskawości, otóż w
pozostałych czterech kartach z wierzchu były kolejne 2 wampiry!
Valathorn nie może uwierzyć w mojego farta, ja też. Wesoła kompania
wędruje do batla, nie zastanawiam się i dostawiam Szczura - jedna strefa
spalona. Po dobraniu kart przeciwnik poddaje. Decydująca gra była
prawdziwym thrillerem. Zaczęło się w miarę spokojnie, na moje szczęście
Valathornowi nie doszło zbyt wiele kart czyszczących rękę i mogłem
wystawić swoich zakapiorów w postaci Wampira i dwóch Elit do pola bitwy
dość szybko udało mi się spalić chyba królestwo. Oponent poszedł mocno w
dociąg, a ja zacząłem go atakować w pole bitwy, co było wielkim błędem,
bo ten wystawił Mortellę, która wykorzystywała przeciwko mnie moje
Raise deady, wkładając w batka Hydrę. Również dzięki moim innowacjom
Valathorn miał sporo kasy na dostawianie innych obrońców i stopniowe
pozbywanie się moich jednostek (co nie było dla niego łatwe – jednak 4, 5
w plecach robi swoje, a Shattereda się nie bałem, bo miałem stabilny
dociąg 3). Konsekwentnie parłem w przód. Po paru turach takiej
przepychanki doszliśmy do momentu, że on miał w batku hydrę, nie miał
kasy i stał na dwóch dewkach, a mi pozostał jeden Gruby szczur, Kulty
rozkoszy i jakieś 8 kart w decku. Niestety przez całą grę miałem jedynie
4 kasy, a dla mnie to niestety było trochę mało i już przestałem
wierzyć w to, że uda mi się wygrać. I co się dzieje dalej? Dobieram dwie
innowacje, które Valathorn cofnął mi z Mortelli! – niech to będzie
miara epickości tej gry. Rzucam innowacje gram Wight lorda z grobu,
Hydra idzie w piach, a samotny Szczur atakuje za dwa potrzebne do
spalenia! Naprawdę niesamowity mecz. Nadzieja na topkę utrzymana.
Runda VII Dex CHA 2:1
Tak,
to chyba było przeznaczenie. Dex był bardzo ciekawy mojej talii i przed
regionalsem pisał do mnie z zapytaniem jaki to deck, potem na piątkowej
integracji też wypytywał. Ja oczywiście odpowiedziałem, że przekona się
w sobotę. I przekonał się na własnej skórze. Dodatkowo była to dla mnie
okazja do rewanżu za półfinał Bitwy o Ostatnią beczkę Bugmana. Pierwsza
gra zaczęła się od dużego błędu Dexa, który po wystawieniu Ptasiora (ma
go = nie ma Inkruzji = I’m lucky bastard) strzelił sam w siebie. No to
ja, co prawda z małą obawą o Seduceda, wywaliłem Wampira, zaatakowałem
żeby zczyścić czarnoksiężnika i udało się. Potem on poszedł w dociąg, a
ja dopaliłem kingdoma. W następnej na stole pojawił się Sigvald, ale ja
już na niego jak na zeszłoroczny śnieg, dostawiłem Mannfreda, dopaliłem
za tyle ile było potrzeba i spaliłem niebronionego battlefielda. Druga
gra już tak dobrze się dla mnie nie ułożyła. Bardzo szybko pojawił się
Sigvald, którego spróbowałem zabić dwoma elitami, ale tym razem Seduced
doszedł Dexowi. Potem przeciwnik już bardzo mocno się rozbudował, w
końcu zabiłem jego legendę, ale co z tego, skoro w następnej pojawiła
się druga. Poddałem gdy Dex dołożył Liber mortis. Ostatnia gra fazy
zasadnicza i mega spina – wygrany gra dalej, przegrany zostaje z niczym.
Zaczyna się dobrze dla mnie i udaje mi się szybko spalić kingdoma Dexa,
w tym czasie na misji pojawia się Czarnoksiężnik i zaczyna strzelanie. W
następnej turze dochodzi drugi Ptak i robi się nieciekawie. Tu moment
na drugi duży błąd Dexa: zagrał rozwinięcie, zagrał coś tam dalej –
zapomniał strzelić z Ptasiorów, potem mu się przypomniało, ale nie
pozwoliłem cofnąć, bo to mogło mieć kluczowe znaczenie dla gry. Od
następnej tury jadę w questa żeby Wampirem naruszyć Ptaka z żetonem, a w
następnej go dobić. Udało mi się wygenerować Wampirem, Akolitą i dwoma
szczurami taki wcisk, że Dex był zmuszony do obrony Ptasiorem bez
żetonu, żeby nie spłonąć – główny problem udało się rozwiązać, jeden
ptak to nie dwa. W następnej idzie chyba Bomba i strzał z Ptaka, co
mocno uszczupla moje wojsko, ponadto obronę misji wzmacniają dwa
Horrory. Dochodzi mi drugi wampir i atakuję, mimo osłabienia chyb ciągle
za 7 – teraz czas na mojego babola, zamiast Wampirem strzelić w
Horrora, z dwoma HP i już w tym momencie wygrać grę, wolałem ubić
Czarnoksiężnika, któremu został 1 HP. Dex w następnej umacnia obronę,
ale i tak stoi już tylko na dewkach. Na początku mojej tury czas się
skończył, ale dobieram to co potrzeba – Raise dead na Grimgora. Wygrałem
i jestem w topce.
TOP 16 Czarny CHA 2:1
Od razu pomyślałem
sobie, że przyszła kryska na Matyska, bo Czarny grał Chaosem i to tym,
którego obawiałem się najbardziej, czyli na Inkruzji. Przeciwnik, jako
lepszy po fazie zasadniczej, zaczyna – wioska rasowa do kingdoma i dwa
horrory do questa, rozwinięcie w batla, grasz. Ja biorę kaskę i już w
tym momencie rozpoczynam analizę: jak on będzie miał w następnej 4 kasy i
weźmie 3 karty to skontroluje mnie do zera, a potem spali jak szmatę.
Cóż, ta perspektywa nie przypadła mi do gustu, trzeba spróbować zrobić
coś niestandardowego i liczyć na farta. Rzucam Neheka przed wzięciem
kart i mówię Toksyczna hydra, inwokacja po raz kolejny zadziałała i
kreatura wylądowała w queście dając mi 3 karty oraz, co najważniejsze,
czyszcząc misję Czarnego. Dokładam jeszcze inżynierię do kingdoma.
Czarny w następnej dokłada kolejna dewkę, rzuca Burna na inżynierię i
Psa w questa, strzelając w Hydrę. Ja Monastyr w królestwo, Czarny dwa
Dzikie gory i za 6 w batka, wybrał strefę najgorzej jak mógł – w
następnej Wight lord czyści jednego Gora i daje obronę nadpalonego pola
bitwy. W ten sposób udało się uzyskać sporą przewagę, której nie oddałem
do końca. Druga gra dała obraz tego jak powinny wyglądać gry chaosu z
nieumarłymi – od początku do końca bezlitosna kontrola Czarnego, ogólnie
gra bez historii. To co spadło mi na discard w trzeciej grze to jakiś
ponury żart: 2x Raise dead, Innowacja, Inwokacja, Wzrok Nagasha. Trudno,
trzeba walczyć. Zaczynam ja i daję chyba inżynierię do kingdoma i
wiochę do questa. Czarny z tego co pamiętam stawia wioskę i częstuje
mnie inkruzją w królestwo. Ja się jej pozbywam w kolejnej turze za
pomocą Mannfreda. Maniek obrywa Seedsami, jest nieciekawie, ale dochodzi
mi chyba Innowacja dzięki, której mogłem coś wysypać w batla, był to
chyba Wampir, który wyczyścił Czarnemu jakiegoś unita. Potem wychodzą
chaosowi Raiderzy i bezkarnie atakują przez 3-4 tury, bo ja w tym czasie
skupiałem się żeby spalić napoczętego questa, kiedy już mi się udało i
zacząłem napierać w battlefielda i naruszam Maruderów wampirem, w moim
batku wylądowała inkruzja. Ja dołożyłem Szczura na paskudną misję i
atakuję, nie ma czasu na poświęcanie Zwierzoludzi – Raider nareszcie
pada. W następnej obrywam brutal offeringiem (duże zaskoczenie) na DP,
mój batek przestaje istnieć – przeżywa tylko Szczur na Inkruzji i udaje
się ją zdjąć. Następnie w jakiś sposób daję radę dopalić BF Czarnego i
wygrywam. Radość była tak duża, że szczegóły mi umknęły. Podołałem
najtrudniejszemu przeciwnikowi, jaki mógł mnie czekać.
TOP 8 Majesty SKA 2:1
Czyżby
miała się powtórzyć historia z Torunia 2012, kiedy to Majesty najpierw
pokonał mnie w fazie zasadniczej, a potem gdy spotkaliśmy się w TOP8, po
bardzo wyrównanym boju zamknął mi drogę do półfinału. Wszystko na to
wskazywało. Jego Skaveny zabijały niesamowici szybko, ale jak zabić coś
co już jest martwe? Pierwsza gra sprawiła, że już miałem wypowiedzieć
Kmicicowe „Kończ waść, wstydu oszczędź”, ale zawahałem się i nie
zdążyłem. W drugiej potyczce, robotę zrobił Wampir, który od drugiej
tury skutecznie psuł plany przeciwnika i tryby jego machiny zagłady
mocno się zacięły. Te dwie gry nie były za nadto emocjonujące, ale
decydująca nadrobiła wszystko z nawiązką. Od samego początku zostałem
zepchnięty do defensywy, jednak pierwsza z moich stref (BF) zapłonęła
dość późno, jak na szczurze standardy. Questa miałem mocno obsadzonego,
przez Hydrę i jeszcze jakąś jednostkę, więc Rafał zaczął atakować na
kingdom, tam leżało za to parę rozwinięć, ale także kilka obrażeń z
indirectów. Każdy swój ruch kontemplowałem bardzo długo, bo wiedziałem,
że nawet małe zagapienie się może mnie drogo kosztować. Dołożyłem coś,
żeby wziąć więcej kasy w następnej i zostawiłem 1 pieniążek – zgadnijcie
na co? Majesty atakuje w kingdoma – na razie nie ma tyle żeby spalić,
ale kto wie ile eksperymentów skrywa się na jego ręce. W tym momencie
przeglądam wszystko co mogę: rękę, discard, każdą dewkę, okazuje się, że
jedyną jednostką, która została w talii w trzech sztukach jest Mroczny
Akolita. Inwokacja. Wychodzi dwóch łysych krwiopijców, którzy wciągają
wszystkie obrażenia i zabijają obu atakujących czyli Klanrata i Elitę. W
następnej mam 5 hajsu i bardzo dużo kart na łapie, zastanawiam się
dłuższą chwilę i podejmuję decyzję, że muszę przejść do ofensywy, na
stolicy przeciwnika jedynie 4 obrażenia w misji, a czas też pomału się
kończy. Stawiam von Carsteina do BF dopalam go za 4 czyli tyle ile było
unitów na stosie kart odrzuconych przeciwnika, palę misję na styk. Za
pozostałe dwa kasy, po dobraniu kart przez Majesty’ego rzucam wzrok
Nagasha, on w odpowiedzi Horda, ale ku swojemu nieszczęściu dobiera
tylko jedną kartę i to w ogóle niepotrzebny w tym czasie Dystrykt.
Patrzę na jego karty i dziwię się bo, nie było tam nic groźnego –
wyrzucam jedyną jednostkę jaką miał – Corba i misję. Oponent nie mógł mi
nijak zagrozić w tej turze, więc położył coś w eko i rozwinięcie. Nie
mogłem przepuścić takiej okazji, dołożyłem Elitę dopaliłem Mannfreda za
jeszcze 1 i spaliłem strefę bez rozwinięć. Półfinał mój. Majesty po
meczu powiedział mniej więcej coś takiego „Gratulacje. Cieszę się, że to
wygrałeś. Wziąłem te Skaveny, ale gra tym to żadna przyjemność, deck
grał za mnie.” (Sorki jeżeli coś przekręciłem).
TOP 4 Jaszczur DWA 1:2
Pierwszy
raz miałem okazję mierzyć się z wielokrotnym mistrzem i finalistą
wszystkiego co możliwe i sprawiłem mu trochę problemów, może sprawiłbym
więcej gdyby nie to, że w tym meczu szczęśćcie się ode mnie odwróciło. W
pierwszej grze dostałem kiepską rękę, ale był Akolita i Bloodek na
górze discardu – raz kozie śmierć, w końcu nie musi mieć tej
pielgrzymki. Nie miał, miał za to Master rune of spite, Akolita w piach -
zostaję z pustym stołem i Jaszczur zostawia mnie daleko w tyle. Potem w
batku pojawia się wesoła kompania – Tunnel i Kazador z SYGa - gra nie
do odratowania. W drugiej to ja szybko przejmuję inicjatywę – dzięki
symbolowi w kingdoma i Ripowi na Bloodka w Queście, wszyscy na sali
wiedzieli, że to zagram, ale tym razem Jaszczur nie miał odpowiedzi.
Potem ton rywalizacji nadał niezawodny Wampir. Brak majlajfów
spowodował, że udało mi się dość szybko wygrać. Jaszczur miał nieco
zdziwioną minę. W decydującej grze niestety dostaję znowu tragiczną
rękę i po raz kolejny muszę postawić wszystko na jedną kartę – Akolita w
kingdoma i liczę na 9 kaski w następnej. Jaszczurowi nawet brewka nie
tykła, gdy po raz kolejny potraktował mnie spajtem. Potem Mistrzu
disował mnie jak Rychu Tedego. Próbowałem chyba jeszcze Ripa – dostałem
pielgrzymkę. Ostatnia szansa, mam Innowację, Raise deada, Grimgora na
discardzie i dewkę w kingdomie, Jaszczur bez kasy – musi się udać. Biorę
3, rzucam Inno, a Jaszczur na to Długa zima – „No i w pizdu i wylądował
i cały misterny plan też w pizdu”. Potem jeszcze w agonii udało się
wyciągnąć Hydrę z Neheka i rzucić tego Raise deada, co spowodowało, że
kingdom przeciwnika został zrównany z ziemią, ale na to było już za
późno, miał pole bitwy pełne brodatych zabijaków i duży dociąg, co
pozwoliło mu bez trudu zadać decydujący cios. Po grze Jaszczur
powiedział mi, że Pielgrzymki, Spite’a i Długiej zimy ma po jednej kopii
w decku. No cóż, taki lajf.
Mecz o 3 miejsce Sobczas HE 2:1
W
pierwszej grze udało mi się bardzo szybko przejść do ofensywy i spalić
Sobczasa nim ten zorientował się co się dzieje. Próbował stopować mnie
Loekiem, jeden z moich Wampirów zdrewniał, ale to nie wystarczyło żeby
się obronić. Chyba w tej grze też przeciwnik nie odpowiedział na Neheka
Learned magem, mimo, że wierzch podejrzałem inżynierią, więc BDK wyszedł
bezkarnie. Decydujący cios zadały szczury, Bloodthirster z ripa i
Grimgor. Druga gra wyglądała już zupełnie inaczej. Bardzo szybko pojawił
się Alith Anar, który wyrzucał co raz to nowych zakapturzonych
długouchych, ponadto na stół wszedł też paskudny mag Loeka, który był
dla mnie totalną zaporą. Kiedy moja stolica była już mocno obłożona
czaszkami, weszli Sea masterzy i zakończyli zabawę. Ostatnia gra na tym
turnieju zaczęła się dość wyrównanie, obaj postawiliśmy na rozwój.
Decydujący był chyba moment, gdy Sobczas miał w Queście Monastyr,
Łucznika naruszonego przez wampira i świeżego Learned mage, którego
przed wzięciem kart doładował szarżą, co dałoby mu dociąg 8 kart, trochę
mnie to przeraziło i jako, że miałem 1 kasy, wiadomą kartę na ręce i 3
Hydry w obiegu, postanowiłem znów przyzwać moją ulubioną kreaturę. Ta po
raz ostatni przybyła z pomocą i ograniczyła dociąg przeciwnika do 3, a
mój powiększyła o 2. Złapałem przewagę. Potem udało mi się spalić jedną
za stref, pomogło to, że Sobczasowi nie doszedł Alith i nie musiałem
marnować ataków na pozbycie się go. Kiedy Sobczas dobrał karty w
kolejnej turze, odpaliłem moją niespodziankę – ostatnie spojrzenie
Nagasha na Twierdzę Warszawa przesądziło o moim zwycięstwie, dobrani
właśnie Alith Anar i Mag Loeca poszli na discard i w następnej turze
udało mi się dokończyć dzieła. Szacun dla Sobczasa, że zagrał
niestandardowym, ciekawym deckiem i osiągnął tak dobry wynik.
Zająłem trzecie miejsce. Zagrałem oryginalną talią, którą sam od podstaw
stworzyłem i prowadzenie jej dało mi ogromną frajdę, nie było tu ani
krztyny nudy, czy rutyny. Jeśli chodzi o poziom emocji w pojedynkach to
był to najlepszy regionals w jakim brałem udział, tu chciałem
podziękować wszystkim z którymi grałem, rywalizowanie z wami było wielką
przyjemnością. Deck zmuszał mnie do podejmowania dużego ryzyka, które
jednak najczęściej przynosiło pozytywne rezultaty. Podsumowując jestem
ze swojego wyniku bardzo zadowolony.
Jeśli chodzi o dobrą grę w
ten weekend, to wyprztykałem się w sobotę. W niedzielnym kataklizmie
byłem tłem dla innych graczy i zająłem zaszczytne ostatnie miejsce. Mimo
tego dobrze się bawiłem, a gra na stoliku z Makabrysiem, Przemem i
Wujtratorem to był mega fun. Zapadła mi w pamięć taka sytuacja:
Przemo: Makabrysiu, dam Ci spokój w tej turze jeżeli mnie nie zaatakujesz.
Makabrysio: Ok.
Przemo zagrał swoje, Wujtrator zagrał swoje, przychodzi atak Makabrysia.
Makabrysio: Dobra Przemo, napierdalam cię.
Przemo: Jak to? Przecież był uład.
Makabrysio: No był. Był, ale już nie ma.
Przemo za kasę, która mu została rozwalił wszystkie jednostki Brysia, ten siedzi ze smutną miną.
Przemo: Złamałeś układ dziadu i masz za swoje.
Na koniec chciałbym podziękować Wilkowi za organizację tego świetnego
turnieju, naprawdę było elegancko, miejscówka, nagrody, wszystko na
najwyższym poziomie. Wielkie dzięki dla Nilisa i jego dziewczyny Aniki
za serdeczne przyjęcie i gościnę, którą zaoferowali mi i Zygiemu. Dzięki
dla całej ekipy trójmiejskiej, która wyruszyła na podbój stolicy,
obyśmy zawsze w takiej sile stawiali się na regionalsach. Dzięki dla
Dykty za wstępną integrację i dla Dexa za podwózkę. Dzięki za wszystkie
miłe słowa, gratulacje, które usłyszałem w ten weekend i za gromkie Ore
ore szabadabada amore podczas odbierania nagród. Gratulacje dla całej
topki za świetne wyniki. Na koniec wielkie dzięki dla wszystkich graczy,
którzy uczestniczyli w tym turnieju i znakomicie się razem bawili. Ta
frekwencja pokazuje, że nasza Inwazja trzyma się mocno i gramy dalej.
Tak trzymać. Mam nadzieję, że zobaczymy się we Wrocławiu. Pozdro.
Dzięki Kubali za publikację tej relacji na swoim blogu."
Ja również serdecznie dziękuję jeszcze raz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz